Postautor: saikodasein » 14 kwie 2016, 2:06
Tak, konflikty miałem na myśli te bardziej globalne. Pomniejsze czynniki to szara codzienność, chociaż i z tych małych wyrastają potem te duże, bo naród to w sumie taka społeczna duma? Przynależność do grupy, bezpieczeństwo? I tak z obojętnością (i/lub depresją) również te pomniejsze stają się nieistotne. Głód można jeszcze usprawiedliwić, poza tym obecnie walka o jedzenie ma miejsce jedynie w skaranej biedzie, krajach trzeciego świata. Cała reszta jak najbardziej, również czuję się zakładnikiem biologi przez to wszystko.
Co do popędu seksualnego to tutaj można próbować wyciągnąć parę odpowiedzi z "Samolubnego genu" Dawkinsa. Nie mniej istotnie cholernie upierdliwe. Na szczęście zostaje masturbacja, którą można potraktować jak każdą inną fizjologiczną potrzebę. Nie ma chyba innego "bocznego" wyjścia na inne potrzeby, w tej jednej przynajmniej można zahamować oprawcę, z drugiej strony to jedna z nielicznych potrzeb, która w domyślnym stanie wymaga drugiej jednostki, więc jest jakaś cena za to udogodnienie.
Można też potraktować powyższe myślenie jak narzekanie rozpieszczonego bachora, że świat jest taki a nie inny. To jak narzekanie, że nie można latać, przechodzić przez ściany czy brak magii. Tak o sobie też czasem myślę, roszczeniowość wobec natury rzeczywistości. Wtedy jednak tłumaczę sobie, że w końcu nie zgłaszałem się do tej zabawy i można mnie w każdej chwili wypisać. Każdy może prawda krytykować? O to nadchodzi recenzja życia. Ciągle obawiam się, że to i tak najlepszy możliwy świat.
Czy przejmuje mnie to wszystko grozą? Nie wiem. Czuję dyskomfort wobec kontaktów międzyludzkich, jako że z natury nie mogą być one szczerze przez te wszystkie popędy biologiczne. Czy bez nich drugi człowiek stałby się zbędny? Zawsze ktoś od kogoś czegoś chce, zawsze jest związany przez pewne relacje:
-Jutro przychodzi wujostwo z kuzynami, więc nigdzie nie wychodź!
-Ale i tak nie widziałem ich 20 lat. Jestem umówiony i w ogóle mnie to nie interesuje!
-Jak możesz tak mówić? To przecież rodzina!
Nie przekonuje mnie ten argument. Nic dla mnie nie znaczy. Rodzic z natury musi dbać o dziecko, mieszka z nimi dość długo, następuje przywiązanie, przyzwyczajenie, ale co mnie obchodzi, że rodzeństwo rodziców ma dzieci jak nie jestem z nimi w ogóle emocjonalnie związany! Każdy człowiek ma wspólnego przodka, cała ludzkość to rodzina, a że "trochę" dalsza? No cóż, kuzyni to też trochę dalsza rodzina i jeśli widuję ich raz na 5/10/15/20 lat to równie dobrze mógłbym wcale. Żeby nie było - nie wylewam osobistych żalów, bo powyższa lub podobna scena nie miała w moim wypadku miejsca, jednak wśród znajomych analogiczne sytuacje się zdarzały.
Maybe the honorable thing for our species to do is deny our programming, stop reproducing, walk hand in hand into extinction, one last midnight - brothers and sisters opting out of a raw deal. Rusty Cohle, True Detective