Postautor: saikodasein » 01 lut 2017, 20:40
Przede wszystkim pogląd, że myśl jest z natury destrukcyjna i oddzielająca człowieka od natury bardzo do mnie przemówiła. Innymi słowami pesymiści wcześniej posługiwali się świadomością, ale nikt tak dobitnie nie zaorał i nie pozostawił złudzeń jak U.G., mimo że do zaprzestania reprodukcji czy samobójstw nie zachęcał (jak do niczego z resztą i to też jest w nim uczciwsze od innych kaznodziei).
Wychodząc od jego poglądów + badań nad ewolucją Dawkinsa trafiam na idee (i tu jest właśnie ten problem - idee prowadzące do neurotyzmu i szaleństwa), które wydają się prawdziwe, a których absolutnie nie jestem w stanie zaakceptować. Nawet "chorobliwe bezużyteczne" życie tak mną nie wstrząsa jak to, co poniżej będę pisać (ktoś musi, bo forum jak żywy trup, co z resztą nie dziwne bo wszystko już zostało powiedziane, zrozumiane, zaakceptowane i teraz tylko w milczeniu czekamy na swój ostatni dzień, chyba że przyjdzie ktoś do wątku antynatalizmu i będzie samotnie wśród nas walczyć, co nie ukrywam sprawia mi satysfakcję, bo w końcu czuję że jestem u siebie, a sytuacja jak wiadomo tam - w matrixie wygląda nawet nie tyle odwrotnie, a wręcz jeszcze bardziej przytłaczająco dla "niezinstytucjonalizowanych").
Wstrząsa mną prawdopodobnie tak jak zwykłych ludzi wstrząsa, że może nie być boga, że ich ideologie to puste idee, a w to co wierzyli nie pasuje im do tego wszystkiego, czego oczekiwali. I tak samo jak oni zamierzam brnąć, bo inaczej nie ma mowy o życiu poza psychiatrykiem i "śpiewaniem wesołych piosenek". Chociaż w tym wypadku wesołe to by raczej one nie były. Chodzi zasadniczo o podział na zło i dobro. Podział sztuczny i w rzeczywistości nieograniczający się nawet do dwóch stron tej samej monety. Najprostszy przykład, który nie daje mi spokoju to zestawienie uczciwości i przebiegłości. To tylko drogi prowadzące do tego samego celu. W uczciwości również znajduje się samolubność, również chodzi o osiągnięcie celu poprzez preferowane środki. Jeśli ktoś jest miły (choćby nie wiadomo jak szczerze), ostatecznie też chodzi mu o korzyści. Zło - nie, raczej niemile widziany czyn, ponieważ niekorzystnie działający przeciw jednostce. Ewolucyjnie proporcje musiały zostać zachowane i jak udowodniał Dawkins w "Samolubnym genie" populacja samych uczciwych, jak i samych przebiegłych ostatecznie nie ma szans na kontynuowanie tego stanu. Właściwie to by niepotrzebnie nie kojarzyło się to ze złem czy dobrem, nazwałbym to postawą A i postawą B. Obie są samolubne, ale jedna z nich jest niemile widziana dla strony wykorzystywanej, a jak wiadomo organizm unika wszystkiego co może mu zaszkodzić i na to mówi, że jest złe, ale tylko z perspektywy tego organizmu. Samo w sobie to wybór między A i B. Dlatego jeśli ktoś nas oszukuje, gwałci, torturuje lub cokolwiek nieprzyjemnego, nie różni się to od jakiegokolwiek aktu dobroczynnego. Oczywiście w ofierze wzbudza odrazę, niechęć i potrzebę wyzwania kata od najgorszych, ale to tylko reakcja obronna na chęć przeżycia, taka samo jak kata, którego celem jest ostatecznie to samo - przeżycie. Niestety nikt mi nie wmówi że nie mam racji, jestem praktycznie pewien że mam, co wcale mi się nie podoba i nie chcę aby tak było. Nie mam na to rozwiązania, a mimo to nie potrafię beztrosko czynić złośliwego zła, wolę uczciwą i sprawiedliwą interakcje. Tylko dlatego, że w takich warunkach czuje się lepiej, nawet jako przegrany. Mogę sobie wmawiać, że to idee/wychowanie, ale takie mamy geny i nie mogę winić (a i tak to robię!) innych, że są inni. Tak samo jak nie można winić pedofila, że lubi dzieci. A że nazywamy B złem. Oczywiście, bo inaczej społeczeństwo nie mogłoby funkcjonować, ale najwięksi zwyrodnialcy ludzkości to ci sami biedni ludzie, co my. Warto o tym pamiętać. Kara śmierci (choć jako hipokryta jestem za) jest tym samym co holocaust. W obu przypadkach idea chce się pomnożyć i pozbyć się wrogich/nieprzyjemnych/niekorzystnych. Policjant i bomba atomowa, będąca jego przedłużeniem, o którym mówił U.G. Jestem za karą śmierci, bo wolę środowisko bez ludzi z postawą B. Tym samym nie różnię się absolutnie niczym od Hitlera poza skalą. Dla ostatecznego obrazu nie ma znaczenia, że ja chce pokoju dla wszystkich, a niespełniony malarz z Austrii ma fobię w stosunku do Żydów. To tylko postawa A i B. Obaj chcemy bezpieczeństwa dla siebie i swoich idei.
Cierpienie musi istnieć by jednostka przetrwała (nie czytałem "Woli" patrona tego forum, ale w "Spisku" chyba Ligotti coś wspominał, że do takich wniosków filozof z Gdańska doszedł), bez tego nie będzie szła na przód. Dowodem jest współczesny napływ hikikomori oraz NEETów. Nie ma potrzeby starania, trwa zastój i beznadziejność, ale jednostka żyje. Cierpienie nie jest złem, jest reakcją. Znów mamy terminy w które łatwo wpaść, dlatego nazwijmy je: korzystne i niekorzystne dla przetrwania. Od niekorzystnego ciało ucieka, ale ta reakcja jest niezbędna by ciało mogło się bronić, bo inaczej by przepadło. W ewolucji odporne jednostki na niekorzystne nie mogły przetrwać, bo nie wiedziały kiedy i jak niekorzystne czynniki osiągnęły stan krytyczny i zabiły "znieczulonych". Cierpienie, więc złe jest, jest dobre! Niezbędne. Daje znak, że coś się dzieje i należy reagować. Korzystne rzeczy natomiast nie są dobre same w sobie, są narzędziem do przetrwania, kojarzą się z rzeczami, które pozwolą przetrwać i tyle. Dla ciała lepsze jest bycie niż niebycie, a cierpienie jest potrzebnym narzędziem by "być". W istnieniu nie ma nic złego. To my tutaj sobie dorabiamy idee i popadamy w obłęd, ale wszystko jest w porządku. Nie da się natomiast ukryć, że obecne społeczeństwo wprowadza dużo patologii i wszystko się zaczyna sypać, szczególnie pod względem mentalnym, ale to już inna historia.
I ta idea mnie przeraża, bo przekonajcie mnie do niej jak będę umierał w męczarniach na stole operacyjnym w wieku 90 lat z chirurgiem, który dokręci śrubę dając mi dodatkowe 2 lata atrakcji. Przekonajcie mnie, że miliony istnień, które trwają kilka lat w nędzy i cierpieniu mają jakiś sens (w znaczeniu nie ontologicznym, a antynatalistycznym - czyli przestać rozmnażać biedę). Przekonajcie mnie, że życie nie jest chorobliwe bezużyteczne. Jest, i nie jest jednocześnie. Idea że jest - to tylko idea, my tu dorabiamy sobie teorie, a życie po prostu jest, dla samego życia, choć w wyniku przypadku/mutacji/błędu jest naturalne, a świadomość choć doprowadza do szaleństwa, ułatwia temu życiu funkcjonować, a jeśli ostatecznie okaże się czymś niekorzystnym (złym, ale nie w sensie moralnym) to w naturalny sposób nasza rasa wyginie. Po trupach do celu. I to jest chyba ostateczny pesymizm, z którego nie ma wyjścia, bo trzeba przyjąć na klatę wszelkie trwogi lub zniknąć. Dla świadomości byłoby korzystne, a dla ciała z pewnością nie. A jeśli ciało widzi, że świadomość zaczyna przeszkadzać to nic dziwnego, że jest tylu ludzi, którzy chcą, ale nie mają odwagi. I jest tylu ludzi wolących matrixa od tego forum. A wszystkie inne organizmy które powiedziały "nie" i się wypisały nie dotrwały by przekazać wesołą nowinę.
Na koniec zastanawiam się czy samobójstwo to paradoks 1: atak ciała na świadomość, która okazała się przeszkodą czy paradoks 2: błąd w programowaniu ciała, które posługuje się świadomością i przekazało jej tyle władzy. Świadomością, która chcąc uniknąć niekorzystnych dla siebie czynników woli przepaść niż w nie wpaść, co zupełnie się mija z jej pierwotnym przeznaczeniem. Istny dom wariatów tu mamy. Nie wiem co z tym zrobić. Problem też tkwi w tym, że balansuje na granicy i prawdopodobnie potrzebuję pomocy, ale nawet zerkając na fora z depresją czy chorobami psychicznymi czuję, że nie ma tam dla mnie miejsca, że problemy tych ludzi są zupełnie inne, że oni chcą czegoś innego. Nie mam miejsca wśród zdrowych i nie mam miejsca wśród chorych. Czuję się jak klasyczny przypadek robota z fikcji literackiej, który zyskując świadomość stał się pełen sprzeczności i błędów szalonym tworem, który nie może podejmować samodzielnych decyzji, stojąc między swoim zaprogramowaniem, a wolną wolą. Aż dziw, że nie chcę się rozmnażać - ten piękny wyłom w świadomości, antykoncepcja, narzędzie by świadomość mogła oszukać ciało i wyjść z błędnego koła. Tego (jeszcze?) moje ciało nie przebiło. I to jest dla mnie jedyny optymistyczny wariant w tym wszystkim. Na ile uczciwy nie wiem, bo i tak nie jestem w pozycji, w której mogę sobie wybierać, że chcę się rozmnożyć i tak czynię. Ale jak tam za oknem, ci którzy muszą wierzyć w optymizm by móc iść o własnych siłach, tak jak chce wierzyć w swój szczerzy antynatalizm, a nie efekt uboczny doświadczeń (czy ich braku).
Maybe the honorable thing for our species to do is deny our programming, stop reproducing, walk hand in hand into extinction, one last midnight - brothers and sisters opting out of a raw deal. Rusty Cohle, True Detective