Postautor: Kawka » 17 lip 2016, 21:12
Ciężko mi się odnieść do każego posta z osobna, dlatego opiszę własne - co nie znaczy, że ciekawe - przemyślenia odnośnie tematu.
Otóż ja sam mam w sobie coś z hipochondryka - objawia się to w swoistej pedanterii w odniesieniu do funkcjonowania organizmu. Każda dysfunkcja musi być u mnie natychmiast sprawdzona, co może wiąże się z tym, że moja mama umarła na raka (nie rozczulam się, ale dostrzegam podstawy swojej hipochondrii). Często mam odczucie, że jestem tak naprawdę więźniem ciała - był kiedyś konkurs literacki o wdzięcznej nazwie "moje ciało, moje więzienie". Sprowadza się to do tego, że czuję, iż mój duch jest uzależniony od kaprysów organizmu. Być może wiąże się to z tym, że leżę teraz z nogą w gipsie, który przekreśla jakiekolwiek moje plany na te wakacje. Ale idąc dalej - nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym stracił wzrok. Wyobraźcie to sobie tylko: zapalony czytelnik, aspirujący do miana pisarza ślepcem. Coś strasznego. Zgodzę się z tym, że jest to lęk wywodzący się z prostego przerażenia perspektywą pewnego kalectwa, lęk związany z czymś prymitywnym. Ale przy tym jest to lęk świetnie znany każdemu człowiekowi, niezależnie od jego wykształcenia; lęk uniwersalny.
W kwestii ubioru mam podobne podejście do Kreuzganga - ja też lubię się ubierać elegancko, chociaż z mniej szlachetnych pobudek. Owszem, czuję się lepiej, czuję się pewniej, ale lubię też wywierać na ludziach odpowiednie wrażenie. Wiem, że to brzmi prostacko, ale pozwólcie mi to uzasadnić: otóż za każdym razem, kiedy byłem ubrany "nieodpowiednio" na uczelni... Przegrywałem dyskusję. Gubiłem argumenty, plątałem się, czułem jak ktoś gorszy w stosunku do tych, którzy byli ubrani "należycie". Racjonalna część mnie mówi "Hej, Tomek, przecież nie jesteś gorszy od nich", ale podświadomie wciąż tkwię w liceum - w wieku, kiedy chodziłem ubrany po prostu niechlujnie, a z każdej dyskusji wypadałem jako "dziwak". Być może wówczas zakorzeniło się we mnie poczucie, że aby uczestniczyć w dyskusji muszę być odpowiednio "przygotowany". Trochę przypomina mi się przy tym sytuacja z "Małego księcia" - konkretnie ten fragment, gdy wszyscy śmiali się z odkrywcy planety, który był "Nieprzygotowany", by rok później uznać go, gdy był "przygotowany"