Beza pisze: Czy możliwy jest skrajny pesymizm przyjmowany ze stoickim spokojem? Czy w poszukiwaniu ratunku nie kryje się jednak cień pozytywnego nastawienia i afirmacji życia?
Możliwe jest wszystko, zwłaszcza w sferze umysłu. Umysł każdego zbudowany jest z indywidualnych cegiełek ułożonych w indywidualnych konfiguracjach. Dla mnie pesymizm ostatecznie okazał/okazuje się bodźcem do tego by coś w życiu zmieniać i poczuć się w większej zgodzie ze sobą i światem, wychodząc z założenia, że jeśli pewne mechanizmy psychologiczne za pomocą których dajemy sobie radę w życiu są w tej czy innej formie nieuniknione, to należy się im poddać w jak największym stopniu. W uproszczeniu można tę postawę określić afirmacją technik opisanych przez Zapffego.
Jestem przekonany, że gdzieś na końcu przygody z filozofią pesymistyczną czeka przynajmniej stopniowa akceptacja i wytchnienie, ale do tego każdy musi dojść sam. Innym z kolei pisana jest ścieżka światopoglądowa od samego początku wolna od mroku oraz kontestacji i to też bardzo dobrze.
Ps. Zresztą dla mnie pesymizm był zawsze nie tyle filozofią braku radości, co filozofią niezgody na istnienie zła, cierpienia oraz nieobecność ideałów. Nigdy nie potrafiłem postawić znaku równości pomiędzy nihilizmem a pesymizmem ( a w literaturze często używa się tych terminów zamiennie), bo ten pierwszy jawił mi się jako postawa swoistej akceptacji tego stanu rzeczy, połączona z bezwzględną wręcz dekadencją i hedonizmem.