Jechałem dziś autobusem z pewnym kolegą, któremu w życiu układa się; a przynajmniej układa tak jak średniej statystycznej społeczeństwa: praca, dokształcanie, kobieta...gdy wyszło, że ja z kolei niewiele mam tematów z którymi mógłbym się z nim podzielić spoglądał na mnie tak jakoś krzywo.
I zastanawiam się do teraz: Czy człowiek powinien do pewnego wieku osiągnąć pewien status aby nie uchodzić za dziwoląga? Czy w pewnym wieku należy być na pewnym szczeblu kariery, z bliską osobą przy boku i perspektywami na przyszłość? Pytam, bo jako pesymista mam ogromny problem z motywacją i ze swoistą wizją siebie. Podczas gdy inni widzą się za ileś lat tam czy tam zdobywających jakieś szczyty i osiągających sukcesy, ja dostrzegam tylko pustkę, wyobraźnia nie potrafi mnie zaangażować. Mam zawsze wrażenie, że wszystkie podejmowane przeze mnie dalekosiężne projekty to tylko ucieczka przed tą pustką metafizyczną o której tutaj rozmawiamy. Mam też wrażenie, że więcej jest prawdy nt. świata w obserwacji snującego się ulicą anonimowego tłumu niż w każdej indywidualnej karierze.
Nie wiem czy wyrażam się składnie w tym momencie, ciężko mi nazwać to uczucie. To wrażenie jakby każda nasza aktywność stanowiła ucieczkę od prawdziwej natury świata i nas samych. Natury, która jest w istocie pusta, a my tylko staramy się ją przeraźliwie zapełnić.