Kreuzgang pisze:Nie tak dawno temu mój znajomy naukowiec podczas rozmowy o sensie życia uznał, że jeśli ktoś uznaje życie poświęcone prokreacji za coś niewystarczającego, to coś musi być z nim nie tak na poziomie samej biologii.
Bardzo możliwe, tylko że to jest zupełnie podświadome. Całe pojmowanie zmienia się całkowicie, kiedy z głowy wyrzuci się już nawet nie konieczność, a możliwość prokreacji, nagle coś po prostu... znika, coś nie do wypełnienia, całe dążenie do zapewnienia dobrej sytuacji materialnej znika, utrzymania związku znika, nie bez powodu stosuje się podział na: jestem dzieckiem/robię wszystko, żeby móc mieć dzieci/mam dzieci/moje dzieci są dorosłe a ja czekam na zejście. Taki jest naturalny rytm życia i jeśli go zaburzymy to po byciu dzieckiem już tylko czekamy. I w tym oczekiwaniu upatrywałbym, że "coś jest nie tak", można to na wszelkie sposoby zapełniać, choćby najbardziej górnolotne, a to nie to samo. Można powiedzieć, że samy robimy sobie problem.
Doskonały jest kontrast między pytaniami "dlaczego" a "po co", wydaje się być to głównym problemem w poszukiwaniu "sensu" (kolejny psychologiczno-językowy konstrukt próbujący nazwać nijaki stan rzeczy), w sumie cała nauka odpowiada na pytanie "dlaczego", nie tylko ścisłe, ale też humanistyczne, np. historia. Drugie pytanie przysparza za to ogromnych problemów, ponieważ odpowiedzi na "po co" można udzielić tylko w sprzężeniu z "dlaczego", czyli znając związek przyczynowo-skutkowy, jesteśmy w stanie nadać jakiś "sens" zdarzeniu poprzedniemu jako mającemu cel w wydarzeniu następnym. Chociaż to też zazwyczaj tylko sztuczny konstrukt, to, że A doprowadziło do B nie znaczy, że miało na celu to doprowadzenie, że A wiedziało "po co" robi to co robi, a już na pewno nie to, że A wiedziało, że doprowadzi do B. Powiedzmy sobie szczerze, większość naszych czynów nie zawiera w sobie pierwiastka przemyślanego działania ku konkretnemu celowi, nastroje większości są zmienne (jak i pozbawione znaczenia, co lubię podkreślać) i "cel" zmienia się po wymianie pokoleniowej lub zwyczajnym znudzeniu stanem rzeczy (epoki typu oświecenie-romantyzm). W odniesieniu do metafory wiatru dobrze powiedziane, że odpowiedzią na "po co" zazwyczaj jest "żeby było lepiej/wyżej/dalej/więcej(jakikolwiek przymiotnik wyrażający następny stopień)". Czyli coś na kształt niekończącej się rywalizacji, jeśli nie z czymś/kimś to samym sobą.
Jeżeli chodzi o psychologów i psychoterapeutów, to jedyna broszka, w którą wierzę w tej branży to rozprawianie się z problemami emocjonalnymi, a nie egzystencjalnymi. Rzeczywiście można pomóc komuś nieuświadomionemu psychologicznie, nazywając jego mechanizmy obronne, konfrontując go z wyparciami, itd.
Nie widzę zresztą, żeby cała ta coachingowa szopka dotykała w jakikolwiek sposób kwestii egzystencjalnych czy metafizycznych. To tylko ma sprawić, że poczujesz się komfortowo, że masz większy wpływ niż masz realnie. Ma Ci w tym pomóc zmiana "filtrów", które faktycznie istnieją, ale zmieniają tyle co kolor okularów. Filtr taki zresztą wykształca się głównie poprzez doświadczenia i wiedzę, a niech ktoś mi powie, dlaczego zachodzi korelacja między starością/inteligencją/wiedzą/doświadczeniem a zatraceniu optymistycznej impulsywności, w zamian fundując większy pesymizm (chociażby defensywny), refleksyjność, bierność. Jako mędrca postrzegamy tego, który się namyśla, jest ostrożny, sceptyczny, wątpi, a nie tego, który działa na oślep "wierząc" w siebie. Mam nadzieję, że ten wizerunek nie ulegnie przekształceniu.
Kreuzgang pisze:Psycholog będzie na tyle sprytny, że powie, iż to pesymizm jest jedną z form ucieczki przed faktycznym stanem rzeczy i kolejnym spośród mechanizmów obronnych.
O to, to. Sam zresztą długo o tym myślałem, zwłaszcza w kontekście psychotopografii, np. pana Ligockiego, bo pisze o czym pisze, ale wiadomo też, że ma takie a nie inne psychiczne problemy. Nie ma co ukrywać, że pesymizm to nic innego jak osąd, a do takiego osądu trzeba mieć naprawdę konkretny zestaw cech. Tyle, że nazywanie swoiście dołującego osądu mechanizmem obronnym to farsa. Po to jest obronny, żeby Cię bronił i sprawiał, że poczujesz się lepiej (głownie chodzi po prostu o ego). Pesymizm robi coś dokładnie odwrotnego. To już lepszy pod tym względem jest nihilizm bo pozwala na intelektualizację, zmniejszenie rangi osobistych, negatywnych zdarzeń i odczuć w kontekście odwoływania się do ich powtarzalności i powszechności. Pesymizm za to jest po prostu mieszaniem z błotem wszystkiego co żyje i się rusza, i przydaje się (mi osobiście) tylko w najgorszych momentach, wyzwala postawę swoistego buntu, gniew jest dobry jak nie ma się nic innego... Ale tylko na krótką metę.
Sam przechodziłem te dyskusje, pan ma zły filtr, spowodowany doświadczeniami, to mechanizm obronny, bo jak mi źle, to wszystko źle, i tego typu sranie. Nie nazwałbym tego sprytem.