Postautor: Kawka » 18 lip 2016, 17:29
Przeczytałem całą dyskusję i pozwolę sobie podzielić się przemyśleniami odnośnie Lovecrafta. Nie sądzę, żeby były ciekawe albo odkrywcze; acz sądzę, że warto przedstawić swój punkt widzenia.
Z Lovecraftem zetknąłem się w momencie, kiedy nastąpił przesyt Stephenem Kingiem. Uwielbiałem gościa, a do dzisiaj ma do niego sporo sentymentu, choć patrząc z perspektywy czasu faktycznie pisze opowiadania grozy, a nie horrory. Niemniej muszę go bronić: takie dzieła jak "Lśnienie", "Bastion", "Worek Kości" są dla mnie świetne - nawet jeśli w najlepszym wypadku są to raczej ghost stories, to jednak bardzo podoba mi się jego język, lekkość narracji, uważam, że swego czasu wypuścił naprawdę wiele wartościowych dzieł. Nawet opowiadania - "Mgła" czy "1408" - uważam, że potrafił napisać naprawdę niezłe. Powiem więcej - nie powinno się go zestawiać z Cieniem z Providence. King pisze - mimo tematyki - teksty raczej lekkie, opowieści, które zapadają w pamięć, ale tylko ze względu na fabułę (Bastion). Tymczasem Lovecraft tworzył poniekąd własną filozofię, swoje przemyślenia po prostu ubierał w postać mikropowieści. I to było coś, co nadawało im drugi wymiar.
Wymiar, który mnie zmiażdżył.
Jak bowiem można było się bać wampirów z "Miasteczka Salem", kiedy w człowieku zaszczepiła się świadomość tego, że gdzieś tam, poza znanymi nam układami mogą istnieś Przedwieczni? Do dzisiaj pamiętam "Zew Cthulhu", "Widmo nad Innsmouth", "Zgrozę z Dunwich" czy - moje ulubione "Kolor z przestworzy". Ciężkie, powalające, obce; u Kinga bohater musiał przeżyć i zrozumieć. U Lovecrafta o zrozumieniu nie ma mowy, a przeżycie może być czymś gorszym od śmierci. Tak, wiem, Lovecrafta połowa tzw. gimbazy kojarzy z Cthulhu - ale ja poza mackami, bluźnierstwami i ohydzieństwami ponad miarę widzę lęk przed kosmosem, widzę małość rasy ludzkiej. Czym są bowiem śmieszne ambicje ludzi wobec majestatu kosmicznej grozy? Lovecraft tworząc nową mitologię pokazywał światu swój punkt widzenia. Ludzie odkrywcy, podbijający świat, nagle na lodowym pustkowiu natrafiają na coś, co ich przerasta, co ich przeraża i pogrąża w obłędzie. Lovecraft bezlitośnie rozprawia się z ludzkimi ambicjami, niejako przywołuje ludzi do porządku. Jego potwory przerażają nie dlatego, że są duchami, że są czymś, co kojarzymy. Wręcz przeciwnie: owszem, trafiają się niewidzialne istoty, ale najczęściej są one całkiem obce ludzkiemu oku czy rozumowi (Zgroza z...). Człowiek ściera się z nieznanym - i to jest na swój chory sposób piękne, bo pokazuje, że człowiek nie jest istotą doskonałą, a wszelkie jego plany, ambicje są nic nie warte. Dlatego też mam taki nieraz pogardliwy stosunek do polityków - są potrzebni, ale tylko potrzebni. Są narzędziem, które może być lepsze albo gorsze i choćby byli ubrani w najpiękniejszy fartuch własnych ambicji, to i tak będą zawsze czymś, co jest po prostu konieczne do funkcjonowania państwa. Owszem, mam swoje poglądy. Ale uważam, że są one równej wartości jak każde inne - czyli nic. Wystarczy bowiem tylko zmienić niektóre zasady fizyki i świat jest gotów oszaleć. Pesymistyczna (a co za tym idzie - zgodna z nurtem konserwatyzmu klasycznego) wizja jednostki, niemoc poznania wszechświata i przygniatający ciężar kosmosu - to są elementy, które u Lovecrafta cenię.
No dobra - potwory też są spoko :D