Sepulchrave pisze: serial kończy się tryumfem zła i ciemności. Następuje on nieco paradoksalnie, poprzez złamanie nihilizmu, cynizmu i hipokryzji charakteryzujących postawę obydwu detektywów, dzięki którym to cechom, przy zachowaniu jednak pewnej prawości, byli oni w stanie przeciwstawić się potędze "Króla w żółci". Jednakże wieńczące serial wydarzenia ich poniekąd "rozbroiły", czego dowodem jest przemiana wewnętrzna Rusta, który na domiar złego, przypadkowo lub, co prawdopodobniejsze, jako nieświadoma marionetka "Sił Zła", dopełnia rytuału ewokującego ciemność i przyczynia się do jej ukonstytuowania w serialowej rzeczywistości. Dzieje się to w scenie, gdy doświadczony przecież gliniarz, wyciąga ze swej rany nóż (co prawda, wiele wskazuje, iż po prostu chciał zakończyć życie), a jego krew rozlewa się po ołtarzu. Znamienne wydaje się wobec tego, że gdy w końcowej scenie padają słowa, iż gwiazdy na niebie rozświetlają ciemność, kamera ukazuje jednolicie czarny, bezgwiezdny firmament.
Przekombinowane.
Zło jest pierwotną częścią świata True Detective nie wymagającą jakiegokolwiek ukonstytuowania. W system uwikłani są wszyscy bohaterowie. A im więcej w nich hipokryzji, tym bardziej wzmacniają mechanizmy rządzące światem, których ostatecznym uosobieniem jest sekta Król w Żółci. Cechy negatywne bohaterów nie służą im żadną pomocą, a najwyżej stanowią emanację złowrogiego porządku rzeczy. Wspieranie zła świata w ten czy inny sposób jest normą (Martin na skutek swojej hipokryzji zrujnował małżeństwo i rzucił córkę w objęcia załamania psychicznego), natomiast opór wobec niego bohaterstwem. Tak jak w przypadku Rusta, który potrafi swoją rozpacz przekuć w misję walki z Królem w Żółci. Zapewne dlatego w jego mieszkaniu wisi krucyfiks służący do medytacji nad własnym ukrzyżowaniem.
Następna sprawa: wyciągnięcie z rany ostrza - dla mnie to nie tyle akt samobójczy, co naturalny odruch człowieka skaleczonego - pozbyć się ciała obcego z organizmu.
Gdyby siły zła miały ostatecznie zatriumfować pod koniec serialu - bylibyśmy raczej świadkami ostatecznego rozpadu więzi głównych bohaterów. A stało się wręcz odwrotnie.
Ps. W ostatniej scenie rozgwieżdżony nieboskłon jest widoczny jak cholera.