seahorse pisze:Sepulchrave pisze:powrotowi podlegałby ów będący tychże fantomów wykwitem, wzmiankowany przez Dead Clowna proces, tworzący iluzję podmiotu
Ale jeśli ten proces powracałby jako ten sam proces pomimo utraty fizycznego podłoża w jakim wcześniej działał, to znaczy, że ów proces jest substancjalnie niezależny od tego podłoża - w jednym miejscu znika jedno ciało, w drugim pojawia się następne, a proces w nich się dziejący jest ten sam. A skoro tak, to podmiot (jaźń) jak najbardziej istnieje i nie jest żadnym złudzeniem, bo jest właśnie tym realnie powracającym procesem. Ponadto tradycja filozoficzna i religijna zwie tenże proces nieśmiertelną, odrębną od ciała duszą. W tradycji zachodniej mówi się o życiu po śmierci, we wschodniej o reinkarnacji - i tu, i tu trzeba założyć pozacielesną tożsamość podmiotu procesów mentalnych, substancjalność duszy, żeby te koncepcje miały jakikolwiek sens. Tylko przy tym założeniu coś takiego jak zła karma, spowodowana na przykład samobójstwem, może blokować wyzwolenie się duszy z powrotu do kolejnego ciała.
Chociaż pojęcie "substancjalności duszy" może się wydawać na gruncie buddyzmu całkowicie bezsensowne, to wystarczy spojrzeć na rozwój tej religii, szczególnie niektórych nurtów mahajany, żeby zobaczyć, że wyraźnie ciąży ona właśnie w tę stronę, więc zarzut jest jak najbardziej uprawniony. Do buddyzmu pierwotnego ("czystej" nauki Buddy) dostępu nie mamy, ale badacze są zgodni, że mały wóz (theravāda) jest mu na pewno bliższy. W tym wypadku będę się upierał, że czegoś takiego jak tożsamość jaźni (rozumianej jakościowo lub numerycznie) w poszczególnych wcieleniach nie ma. Jakby to powiedział Parfit (nota bene bardzo przychylny naukom Buddy), tożsamość nie ma na gruncie buddyzmu żadnego znaczenia - znaczenie ma relacja karmiczna pomiędzy poszczególnymi wcieleniami. W tym sensie, kiedy Budda albo jego uczeń uzyskuje wgląd do swoich poprzednich wcieleń, to nie uzyskuje dostępu do swojej poprzedniej, uprośćmy, jaźni, ale jaźni, która była w jakiejś relacji karmicznej do jego własnej. Nic to jednak nie rozwiązuje, bo pojawia się problem substancjalności złoża karmicznego, ale jest to jakaś zmiana w tym sensie, że punkt ciężkości zostaje przeniesiony z podmiotu na mechanizm, który rządzi samsarą. Podmiot nie ma znaczenia, znaczenie ma tylko karma. O doniosłości prawa karmy świadczy choćby to, że nawet sam Budda musiał wypalić swoje złoże przed oświeceniem. Z buddyzmem w ogóle jest taki problem, że ma swoją furtkę praktyki, która w uproszczeniu wygląda tak, że dopóki nie uzyska się oświecenia, to można kłapać dziobem, ile wlezie, ale nie ma to większego znaczenia.
Teraz wróćmy na chwilę do Mainländera. U niego jest podobnie w tym sensie, że istnieje pewien obiektywny mechanizm wygasania pierwotnej siły, którego efemerycznym wykwitem jest podmiot. Filip dość tajemniczo wprowadza pojęcie typu, które należy rozumieć jako pewien zapisany w "księdze świata" wzór na konkretny podmiot, który jest z kolei konkretnym złożeniem sił pierwotnych (przez które rozumie siły chemiczne). Wyzwolenie przed ostatecznym wyzwoleniem (ostatecznym wygaśnięciem całej siły nadanej rzeczywistości przez Einheit) ma polegać na zniszczeniu typu, który już nigdy nie będzie mógł być zrekonstruowany w obrębie świata. W jaki sposób się to dzieje, pozostaje dla mnie na razie tajemnicą, bo fragmenty dotyczące tej kwestii są bardzo mgliste. W obydwu wypadkach, buddyzmu i filozofii wyzwolenia, mamy do czynienia ze specyficzną formą realizmu - w pierwszym wypadku jest to realizm rzeczywistości karmicznej, w drugim rzeczywistości reine Kraft. Mamy więc jakąś samsarę i mamy możliwość wyzwolenia, a przynajmniej mocne przekonanie o takiej możliwości. Najbardziej problematyczną kwestią pozostaje jednak to, jak słusznie zauważył seahorse, kto lub co miałoby dostąpić wyzwolenia w każdym z tych wypadków? podmiot, typ, siła, złoże karmiczne, wola (Schopenhauer)?