old weirdman pisze:mówiąc coś zbliżamy się tylko do jakiejś prawdy o naturze rzeczy mniej lub bardziej lecz sedna jej nie dotykamy i pewnie nigdy nie dotkniemy
To wynika z samej natury tego, czym jest poznanie. Zawsze jest to ujęcie w myślach (czy też w pewnej strukturze danych) jakiegoś
przedstawienia świata, a nie świata samego. I zawsze tylko jakiegoś
fragmentu świata, a nie świata całego. Jeśli to masz na myśli mówiąc o iluzoryczności poznania, to masz rację - wszelkie poznanie jest iluzją. Jednakże inny stan rzeczy byłby w ogóle niemożliwy dla jakiejkolwiek istoty poznającej, a żądanie takowego - albo i nawet traktowanie go jako normatywnego punktu odniesienia dla oceny realności poznania - oznacza, że
wiedzieć o czymś miałoby znaczyć tyle samo, co
być czymś.
old weirdman pisze:żeby ocenić na ile jest ona obiektywna musiałbyś być jakąś nadistotą która jest w stanie niejako wznieść się ponad subiektywny odbiór jakiego dokonuje nasz mózg
Żądanie, aby treści jakiegoś poznania świata nie dało się podważyć żadnym logicznie spójnym argumentem nie może się oczywiście spotkać z zaspokojeniem. I w tym znowuż znaczeniu - wszelkie poznanie jest iluzją. To także wynika z natury poznania, które polega na dowiedzeniu się, że coś jest jakieś i zawsze można sobie wyobrazić, że w rzeczywistości jest jednak nie-jakieś. Nawet wszelka wyobrażalna nad-istota może się mylić. Nawet nad-istota twierdząca, że jest ostateczną nad-istotą może się mylić w tym, że nie ma ponad nią nad-nad-istoty (Bóg nie może mieć pewności, że jest Absolutem).
Poznanie zatem ze swej natury jest
tylko podważalnym
tylko przedstawieniem
tylko fragmentu. Jeśli miarą nieiluzoryczności poznania miałoby być to, że jest ono niepodważalnym staniem się całym światem, to poznanie nieiluzoryczne jest w ogóle niemożliwe dla nikogo i dla niczego. W porządku, można na to przystać, ostatecznie to tylko rozumiane w taki czy inny sposób pojęcie
iluzji. Co z tego jednak wynika dla możliwości adekwatności poznania? Zdajesz się ciągnąć w tę stronę, że wynika z tego, iż żadne poznanie nie jest poprawne i poprawnym być nie może. To wszystko brzmi niby słusznie, dopóki się nie zastanowić, co z tego miałoby wynikać dalej.
A wynikałoby z tego, na przykład, że nie można wiedzieć, czy w szufladzie biurka leżą 3 ołówki, bo nie jest się szufladą i ołówkami jednocześnie oraz w ogóle całym światem, bo przecież bez tego nie moglibyśmy nawet wiedzieć, czy nasze bycie szuflado-3-ołówkami nie jest przypadkiem złudzeniem. I jeśli ktoś stoi przed pewnym biurkiem i widzi w szufladzie 3 ołówki, to ktoś obok może mu zatem zupełnie na serio powiedzieć, że tak naprawdę to oboje nie wiedzą, czy tam są te 3 ołówki, czy ich nie ma, a jeśli coś w ogóle jest, to czy przypadkiem nie 5 długopisów albo 117 słoni indyjskich. Poza tym, kim jest ten przy biurku patrzący się w szufladę, żeby temu obok apodyktycznie wmawiać, że coś jest tak a nie inaczej? Cóż za bezczelna nieskromność i impertynencja! Skąd w nim ta dogmatyczna pewność, że to nie złudzenie albo fałszywa świadomość ideologiczna każą mu twierdzić, że to widmo ołówka w szufladzie jest ołówkiem w szufladzie? Przecież widzi to oczyma, które - jak każdy układ fizyczny - zawodzą. Pojmuje to umysłem, który mami i upraszcza, który narzuca światu swoje własne kategorie poznawcze. I to przecież tylko określony słownik kultury, z której się wywodzi pozwala mu to stwierdzić. Człowiek z prymitywnego plemienia, z jakiejś wyspy na Pacyfiku, w ogóle by tam nie widział szuflady i ołówków, bo przecież dla niego byłyby to nic niewarte i nic nieznaczące kawałki drewna, na które nawet nie miałby słów. A taki nietoperz to w ogóle by tam nic nie widział. I skąd on nawet ma pewność, że w ogóle w jego głowie pojawia się mentalny obraz ołówków w szufladzie? Skąd on wie, co ma w głowie? I skąd wie, że się nie pomylił przy liczeniu? Zresztą o czym my w ogóle mówimy, przecież liczby to tylko konstrukt matematyczny i na świecie nie ma przeliczalnych obiektów, nie mówiąc już o czymś tak niedorzecznie abstrakcyjnym i nierzeczywistym, jak zbiór 3 ołówków. Widział ktoś kiedyś zbiór? Poza tym Russell podważył naiwną teorię mnogości, o wyczynach Gödla już nawet nie wspominając. Nie, skądże, wszystko to tylko przecież
zabobony realizmu i obiektywizmu! Nawet całkiem ładne to hasełko mi wyszło, muszę sobie zapisać... Podaj no mi ten ołówek, co tam leży.