Postautor: saikodasein » 25 sty 2016, 0:57
Trochę się zastanawiałem nad rejestracją, jako że poziom intelektualny/wiedzy dyskusji na tym forum sięga w wielu miejscach wyraźnie poza moje możliwości, no ale co tam. Nie mogłem się powstrzymać, by wtrącić swoje przysłowiowe trzy grosze.
Ligotti gdzieś w "Spisku" pisał, że można stać tylko po jednej stronie (optymizm-pesymizm), że nie ma półśrodków. No ale co z tego, kiedy ja właśnie ani jedno, ani drugie. Stąd też i w kwestii antynatalizmu (swoją drogą termin ten poznałem dość niedawno, biorąc pod uwagę swój wiek, ale zawsze mogę zwalić na słabą pamięć, że wcześniej widziałem lecz zapomniałem) nie mam stanowczego zdania. W ogóle z posiadaniem własnego zdania na jakikolwiek temat mam ogromny problem, bo wszystko wydaje mi się po prostu oparte na własnych doświadczeniach i obserwacjach, nie ma mowy o obiektywnym podejściu i życiu bez wchodzenia komuś w drogę, bez względu na poziom inwazyjności tych poglądów. I w tym poście pewno będzie cuchnąć od własnych kompleksów, ale... czy da się inaczej? Teraz jestem gotów na jazdę, niezależnie czy chcecie tego, czy nie.
Uważam, że spora część cierpienia bierze się z genów. Chciałem uniknąć użycia "złych" genów, bo jak to ocenić. Nie chodzi tylko o choroby genetyczne, tendencje do jakiś zachorowań czy deformacji lub brzydoty. Z drugiej strony nie chodzi mi o świat, w którym są sami wysocy, piękni i inteligentni ludzie, chodzące ideały (ideały dla kogo?), ale... No właśnie. Zbyt dużo nieodpowiednich czy mało inteligentnych ludzi płodzi potomstwo, przez co głupota i niepożądane cechy się szerzą. Niezbyt wysoka inteligencja powoduje wiele wad w charakterze człowieka, co przysparza zarówno mu, jak i innym dookoła wiele cierpienia. Wini się głupich, wyzywając ich, kiedy są ofiarami swoich rodziców. Oczywiście zdarzają się mutacje i wyjątki, kiedy inteligenta jednostka wychodzi z głupiej rodziny albo głupia jednostka z inteligentnej. Istnieje wieczny spór "natura kontra środowisko", ale gdyby rodzice byli "lepsi" to by mogli stworzyć lepsze środowisko, dlatego jeśli przyjąć, że w tym sporze jest remis, tylko natura pozwoli nam wygrać, bo bez niej ciężko o środowisko. Inteligencja to nie wszystko, potrzeba jeszcze wiele innych cech - "pozytywnych". Nie wiem czy to propaganda w fikcji literackiej i obraz raczej przeciętnie inteligentnej, lecz pogodnej i szczęśliwej rodziny ma jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości, ale niech będzie nawet rodzina pełna "pozytywnych" cech w genach. Skoro ludzie i tak się będą płodzić, to niech robią to odpowiednie jednostki (lecz kto ma o tym decydować...). Wiem natomiast na pewno, że ludzie mający problemy nerwowe, mający skłonności do nałogów, nie zbyt inteligentni, a już w szczególności mający choroby genetyczne i inne "negatywne" cechy nie powinni absolutnie rodzić dzieci. Ryzyko jest zbyt duże. Czuję się ofiarą i nie chciałbym by było więcej takich ludzi jak ja. Mogłem trafić znacznie, znacznie gorzej, być może moje wymagania są zbyt wysokie (czasem czuję się jak mędrzec wrzucony za karę lub z czyjegoś kaprysu do ciała idioty), ale brzydzę się wręcz kilku odziedziczonych cech, nawet jeśli nie są one jakieś poważne i mogą tylko służyć za wymówkę to przy ich kumulacji ciężko o większe zadowolenie z życia. Tutaj aż nazbyt ewidentny jest więc pogląd przez pryzmat osobistych doświadczeń, ale nic na to nie poradzę. Nawet gdy wychodzę poza własne doświadczenia, nikomu nie życzę by urodził się z wadami, a jako że ludzie rozmnażają się na lewo i prawo, pula genowa się wymieszała i iluzja spokojnego i bezpiecznego społeczeństwa trwa - świat, w którym dobór naturalny usprawniał potomstwo przepadł bezpowrotnie. Posiadanie dziecka bez jakiekolwiek odpowiedzialności i zadania sobie pytania "czy jestem odpowiednią osobą" jawi mi się jako coś odrażającego. A cała ta pozytywna propaganda, z rozwojem osobistym, podnoszeniem własnej samooceny i przenia do przodu nie pomaga w zadawaniu takich pytań. Jedyne co mogę zrobić dobrego dla świata to nie zrobić dziecka. Pytanie czy gdybym czuł się "kompetentny" to chciałbym je mieć? Cóż, tutaj pojawia się moje lenistwo i niechęć do zajmowania się dzieckiem i ogarnianiem wydatków z nim związanych oraz braku chęci posiadania potomstwa, więc moje wyobrażenie musi sięgnąć dalej - czy gdybym był inny... Zaraz - gdybym był kimś innym to wtedy i poglądy miałbym inne. I tu jest cały problem.
Nienawidzę zarzucania depresji czy niskiej samooceny (z doświadczenia nie, ale potencjalnie gdyby ktoś tak pomyślał), bo "że coś jest nie tak" ze światem przeczuwałem od dziecka, od dziecka wiedziałem też że model "praca-rodzina-śmierć" jest nie dla mnie (zostaje więc tylko to ostatnie), a moi rodzicie to nie są najlepsi ludzie do robienia i wychowywania dziecka (nie ma tu mowy o jakiejś wielkiej patologii, można nawet rzec prawie przeciętny dom), ale gdy mi zarzucano, żem młody i to minie wiedziałem, że nie (choć przyznam, że po cichu liczyłem, że jednak tak - może niebieska pigułka nie jest taka zła, no ale ostatecznie rozum podpowiedział czerwona, mimo że serce ciągle krzyczy niebieska). Śmieszy mnie i jednocześnie mierzi gdy przy depresjach wymienia się "niską samoocenę", bo uważam że nie bierze się ona z "choroby", a z tego, że człowiek jest na czerwonej pigułce i w końcu widzi jak jest naprawdę (o czym zresztą w trochę innych słowach pisał Ligotti). Niskiej samooceny nie wymyśla się jak hipochondryk choroby. To są fakty, ale "oni" wam tego nie powiedzą. Wychodząc z moich poglądów mniej skażonych przez doświadczenia życiowe jako dziecko wydaje się, że mimo wszystko nawet gdybym czuł się fajny to dzieci nie chciałbym mieć. Prędzej czy później zauważyłbym, że dookoła jest mnóstwo niekompetentnych rodziców i nie chciałbym by moja pociecha przebywała wśród nich. I tutaj nawet trochę rozumiem tych "wielkich panów" z wizji dystopijnych, którzy odgradzają się od plebsu i uważają, że tylko im się należy dobrobyt i prawa płodzenia. Problem tak samo tragiczny, co nierozwiązywalny. Czy gdyby więc w moim mniemaniu środowisko było odpowiednie, a ja sam czułbym się w porządku z przekazywaniem swoich genów to chciałbym mieć dziecko? To już chyba zahacza o idealizm, a w takim świecie nie ma chyba miejsca dla pesymizmu. A swoją drogą to nie lubię tego określenia. Wolę realizm, który niczym Mariusz Max Kolonko "mówi jak jest", a że jest źle to trudno, nie znaczy od razu, że widzę białe jako czarne. To ta druga strona chce z czarnego zrobić na siłę białe, tylko szkoda że za plecami gdy próbują to wmówić, gdzieś ktoś na świecie kogoś właśnie gwałci.
Przepraszam za chaos. Ja to wszystko wiem, tylko ciężko mi się wyrazić - spora część tego co pisze Ligotti albo inne "kontrowersyjne" książki jak swego czasu "Bóg urojony" Dawkinsa (choć zupełnie inny kaliber), a nawet teksty Rusty Cohla - ja to wszystko mniej lub bardziej wiem, mam w sobie zanim zetknę się po raz pierwszy, po prostu nie potrafię tego tak pięknie wyrazić jak oni, ale gdy ich czytam czy słucham to tylko przytakuję. Dlatego to im się płaci, a nie mi. W retoryce nie istnieję, także w razie jakiś niezgód z moim opiniami nie będę się pewno nawet w stanie wybronić, ale to nie szkodzi. Niech karuzela kręci się dalej.
Maybe the honorable thing for our species to do is deny our programming, stop reproducing, walk hand in hand into extinction, one last midnight - brothers and sisters opting out of a raw deal. Rusty Cohle, True Detective