Hm, na horyzoncie już mi miga to rozczarowujące zakończenie debat etycznych, jakim jest stwierdzenie relatywizmu moralnego wśród uczestników, jako jedynego powodu zaistnienia całego tematu. Konstrukcje anihilują z antykonstrukcjami i człowiek zostaje ze swoimi przypuszczeniami, gustem i ignorancją. Z waszych odpowiedzi przebija fascynacja cierpieniem, lęk i trochę religijne poczucie bezsiły wobec "złego demiurga". Asymetryczna empatia względem indywidualnego nieszczęścia, a zarazem obojętność wobec masowego orgazmu. Coś jak zanik chęci na słodycze u dorastającego człowieka i orientacja na wytrawności, przy czym ta zmiana smaku ciągle szuka przyzwoitej racjonalizacji.
Jedna śmierć to tragedia, milion to statystyka, jak rzekł Stalin - i to mi podpowiada, dlaczego jeden Chrystus bardziej was dołuje niż całoziemska suma małych uśmieszków (zgaduję). Przepraszam za takie podsumowywanie, w moim przekonaniu te zjawiska emocjonalne są daleką ale jednak pochodną obojętnych procesów w naszych ciałach i niewiele mamy tutaj do powiedzenia, więc ani takim podejściem nie gardzę ani go nie podziwiam. Jest to jednak w szczerym wydaniu forma cierpienia duchowego i nie wyobrażam sobie jak można by konsekwentnie żywić tego rodzaju paraliżujące wolę nastawienia przez dłuższy czas. Czy czujecie się bezpiecznie? Przypuszczam, że człowiek z czasem obojętnieje (jak ci oprawcy z kartelu) i w końcu zdroworozsądkowo przechodzi od wewnętrznego płaczu do jakiegoś rodzaju przynajmniej wegetacji i trwania instynktownego. Szczególnie, kiedy przypomnę sobie pewne borowanie, ósmym zębem już się nie przejmowałem, chociaż organizm, jak gdyby nie wierząc pocił się i spinał. Myślę sobie, że gdybym autentycznie uwierzył w swoją absolutną niemoc wobec światowego zła, kupiłbym bilet do Zakopanego i skoczył z Kościelca lub Granatów, to technicznie jest łatwe i tanie. (Góry jednak okazują się czasem tak wielkie, stare i niewzruszone, że nas ośmieszają, nasze ambicje i rozpacze).
Widzę dwa rodzaje antynatalizmu. Jeden to zabraniać płodzić, drugi: zlikwidować ludzkość. Pewne odpowiedzi są wspólne, żeby nie przedłużać.
Saikodasein
Trzeci świat. Zgoda, płodzenie dzieci w trudnych warunkach bytowych jest nieodpowiedzialne. Dlatego, jak mówiłem, antynatalizm jest bardzo słuszną ideą - w Aleppo. I niejako realizuje się tam sam. A nawet jest taki mechanizm u zwierząt. W krajach biednych działa inna skala cierpienia i to mi wystarczy, żeby skreślić antynatalizm globalny i ponadczasowy lub raczej zakwalifikować go jako opinię zdrowych i lękliwych mieszkańców disneylandu, których pewnego dnia sparaliżował widok „prawdy o życiu”. Wesoły biedak z Rwandy śmiałby się z takich krezusów, co chcieliby popełnić zbiorowe samobójstwo lub się wysterylizować tylko dlatego, że jednemu tramwaj uciął nogę.
Dzieci w krajach rozwiniętych. Ludzie nie tyle "mądrzeją", co tracą możność planowania rodziny. Posiadanie tam dzieci jest wyzwaniem, trudem, stosem obowiązków nadzorowanych przez państwo w warunkach pracoholizmu i konkurencji rynkowej. Kobiety w Polsce boją się zajść w ciążę np. ze względu na karierę, co jest rodzajem nowoczesnej paranoi.
Patrycjusz
Empatię doceniam, chociaż jest pozbawiona racjonalnych podstaw. Służy społeczności, a ja generalnie szanuję społeczność. Ale wasza empatia jest dziwnie wyważona, to znaczy przesunięta na krzywdy a odsunięta od radości. Szczególnie zaś wyprowadzona jest w pole, kiedy nakazuje likwidować zbiorowość, którą na ogół cementuje. Chyba nie opuszczacie mieszkania z powodu zepsutej pralki? Dodatkowo Vulpes Inculta sugeruje, że wszystkie pralki są zepsute jako efekt uboczny istnienia mieszkań. Do tej szczególnej empatii brakuje mi odwagi do walki ze złem i nadziei, które nadałyby jej konstruktywny charakter i popchnęły człowieka do żmudnej, szarej i złożonej filantropii, zamiast leniwej i wysmakowanej zagłady totalnej.
Prawdopodobieństwo. Spójrz: jeśli nie ma ono znaczenia, to uczciwy antynatalista nie może wykluczyć zbawienia ludzkości przez jakiegoś mesjasza dzisiaj po wieczorynce. Poczekajmy, to przecież ciekawsze niż destrukcja.
Trochę nie klei mi się, że postulujesz antynatalizm globalny a później słusznie wskazujesz, że życie jest zdeterminowane lokalnie.
Fatalne skutki narodzin? Przyczynowość jest bardziej skomplikowana: z faktu, że gdybym nie kupił kuponu ("nie narodził się") to bym nie wygrał na loterii ("nie cierpiałbym") nie wynika, że zakup kuponu ("narodziny") jest przyczyną wygranej ("cierpień"). Przyczyną wygranej ("cierpień") jest skomplikowany zbieg tysięcy niezgłębionych okoliczności, w których sam zakup kuponu ("narodziny") dają mi szansę, powiedzmy 1:100 miliardów. O takiej szansie mówi się, że jest żadna. A ludzie płacą 3 złote za kupon! Na waszym miejscu zacząłbym od antytotolotkizmu.
O długofalowych skutkach przykrości i radości. Myślę, że doświadczenia również pozytywne człowiek potrafi przywoływać do końca swoich dni (anegdotki staruszków). Nie są sklasyfikowane w psychiatrii, bo są normą. Mnie od czasu do czasu przypominają się fatalne wtopy, których będę bezproduktywnie żałował do grobowej deski - i to jest choroba. Jednak kilka szczęśliwych faktów promieniuje równolegle i nawet ciężkie chwile (borowanie zębów) neutralizuję wspomnieniami dawnych przyjemnostek (kiedyś jadłem pyszną pizzę, a kiedyś leżałem w słońcu na trawie). Naśladuję Oscara Wilde'a, który powiedział, żeby duszę leczyć zmysłami a zmysły duszą.
I tyle też pozostało torturowanemu człowiekowi, jeśli w ogóle jest w stanie trzeźwo myśleć. Przypomina mi ten meksykański okrutny snuff movie powieść "2666" Bolano, która odwołuje się do kobietobójstwa w Ciudad Juarez. Równie przygnębiające. (Pamiętajmy jednak, co powiedział zbrodniarz Stalin). Ale może warto zauważyć, że cierpienie tego człowieka jest tym bardziej szokujące im bardziej nam nieznane? Na oprawcach jak gdyby już nie robi wrażenia. Czy oni są antynatalistami, żyjąc w mieście, gdzie takie rzeczy mogą spokać ich dziecko? Kolejny system wartości.
Patrycjusz + Vulpes Inculta
Rozumiem wasze podejście do tortur, ale moim zdaniem jeden skopany pies nie neguje wartości radosnego życia psów uśmiechniętych. Oczywiście to tylko opinia, tu się zwyczajnie różnimy światopoglądowo. Nie uświęcam bólu, nie wolno tego robić nawet we wstrząsie i przerażeniu cudzą krzywdą, trzeba stanąć naprzeciw i zwyciężyć, wtedy wynik będzie najbardziej pozytywny.
Vulpes Inculta
Argument o procencie cierpiących. Gdyby „ludzkość” miała wspólny rozum, zachowałaby się jak ranny ale rozsądny człowiek, tzn. usunęłaby problem cierpiących członków najmniejszym kosztem i raczej nie byłby to skok w próżnię. Wierzę z Tobą, że zawsze będą wśród czujących istnieć jacyś cierpiący, nawet bardzo. Będzie ich coraz mniej, ale będą.
(Jedyna konieczność jaka mi tu świta jest czysto psychologiczna: dowolne grono znajdzie w swoich szeregach tych, którzy mają najgorzej i może będzie nad nimi płakać, tak jak my nad ofiarą tortur. To jest dla mnie jedyny możliwy "produkt uboczny" szczęścia. To nie znaczy jednak, że ten dolny procent zawsze pragnie tylko śmierci, może nawet jest w miarę zadowolony, więc ta konieczność nie pociąga antynatalizmu).
Tortury były, są i będą, to zjawisko zapewne doczeka się naturalistycznego wyjaśnienia. Po pierwsze jednak (jak już mówiłem), nie przeciągają w moim mniemaniu jakości świata poniżej zera, a po drugie nie są koniecznym warunkiem tego ciepławego ale masowego szczęścia, które winduje świat na plus. Więc tutaj są prawdopodobnie produktem ubocznym procesu Przyrody, na którą nie poradzimy. Aha, nie niszczmy samochodów, poprawiajmy, żeby tworzyły jeszcze więcej szczęścia.
Męki nie-do-wyparcia. Ok, tylko teraz schodzimy z modelu liczbowo-porównawczego w kryteria psychologiczne. Zapewne zarzynany nie będę nic obliczał lecz zachowywal się zgoła spontanicznie, to fakt. Natomiast nie wiem, ile byłbym gotów zapłacić za raj, gdybym mógł to ocenić na chłodno, słyszałem o męczennikach za wiarę. Jak mówiła dziewczyna, która zdradzała męża: "każdy ma swoją cenę".
Paradoks stosu. W wydaniu czystym jest dla mnie problemem językowym, ale mniejsza z tym. Ta liczba szczęśliwych bliźniąt w twym modelu jest miarą wrażliwości charakteru. Gdybym miał dobrą skalę bólu mutanta i radości bliźniąt, znalazłbym liczbę równowagi dla niebieskiego guziczka, zapewne niższą, niż Ty i wyższą, niż panowie z kartelu albo Inkwizycja. To jest znów powtórzenie tej samej argumentacji, miara cierpienia nie jest miarą nieosiągalną przez dobro (jakąś "liczbą kardynalną"). Tu po prostu mamy inne zdania i inaczej widzę czyste pozytywy.
Aha, poczytałem wikipedię na temat antynatalizmu. Jest tam tabelka Davida Benatara, w której nieobecność bólu nieistniejącej osoby ma wartość dodatnią. Na moje oko to błąd logiczny orzekać o komforcie nieistniejącej osoby. Wniosek byłby dla was zaskakujący: wg tej tabelki żyjemy w raju, generowanym przez plusy od nieprzeliczonych istot fantastycznie cierpiących, które u nas akurat "nie weszły w życie". Wiele argumentacji z tego artykułu sugeruje pewną ilościową symetrię między szczęśliwymi a nieszczęśliwymi, co mnie zniechęca.
Ależ elaborat, generalnie dochodzę do wniosku, że matematyka stosowana implicite w rozumowaniach etycznych jest znacznie bardziej złożona, a przy tym nieporządna, błędna i zabałaganiona, niż ta, którą się otwarcie formalizuje i rysuje. "Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym", Daniel Kahnemann.