Fajnie, że ten temat pojawił się już teraz. Jeżeli nie macie nic przeciwko, to proponuję jego przeniesienie do działu "Filozofia, idea". Etykę będę tutaj rozumiał jako możliwą podstawę dla wydawania sądów moralnych albo, w wersji słabszej, wartościujących.
Na początku rozważmy kwestię podstawową: czy pesymizm (jako pogląd filozoficzny) musi koniecznie implikować jakieś stanowisko etyczne? Moim zdaniem tak, ale pytanie pozostaje oczywiście otwarte. Jeżeli przyjmiemy, że istotą pesymizmu jest utożsamienie istoty świata z cierpieniem, to już samo to stwierdzenie zmusza nas do wkroczenia na płaszczyznę etyczną. Jeżeli kogoś to nie przekonuje, to i tak nie może zaprzeczyć, że każda historyczna forma pesymizmu filozoficznego (możliwym wyjątkiem może być system Juliusa Bahnsena, ale jeszcze się tym głębiej nie interesowałem) postulowała jakąś etykę. Można przewrotnie powiedzieć, że u takiego Schopenhauera metafizyka była zaledwie dodatkiem do jego teorii etycznej, co oczywiście nie jest prawdą, ale dobrze oddaje charakter jego myśli. Z kolei u Mainländera etyka jest rzezczywiście raczej dodatkiem, próbą odpowiedzenia na pytanie, "co możemy zrobić" w obliczu powolnego rozpadu rzeczywistości. Jeżeli za pesymistę uznamy Benatara, to jego teoria sama w sobie jest poglądem stricte etycznym. Przykłady można mnożyć.
Nawet jeżeli abstrahujemy od filozofii, to pesymizm jako forma światopoglądu też będzie miał jakieś konsekwencje etyczne w tym sensie, że na jego bazie będziemy (przynajmniej niektórzy) chcieli ustosunkować się wobec takich faktow w świecie jak przywołana tutaj kwestia cierpienia zwierząt.
Jeżeli uznamy, że pesymizm ma być tylko li wyłącznie suchym opisem faktów, jakie mają miejsce w świecie, to czym miałby się różnić od nauki? W takim wypadku zamykamy sobie również jako pesymiści drogę do bardzo istotnej, przynajmniej z mojego punktu widzenia, rzeczy - obalenia religijnej hegemonii w dziedzinie moralności.
Weźmy na ten przykład cierpienie zwierząt. Jeżeli przyjmiemy za Schopenhauerem tezę, że w sensie jakościowym nic nie odróżnia nas od zwierząt, to nie ma żadnej racji, która by mogła usprawiedliwić intencjonalną hodowlę miliardów istnień, których jedynym przeznaczeniem jest pójscie pod nóż. Oczywiście Schopenhauer nigdy się tak wprost nie wyraził, bo uznawał mięso za konieczny element ludzkiej diety. Sam zresztą nie jestem wegetarianinem, ale uprzemysłowiona, niejednokrotnie wręcz absurdalna hodowla zwierząt jest czymś, co można i należy uznawać za problem etyczny z perspektywy pesymizmu. Zuy_pan atakuje ten pogląd na trochę innym gruncie, ale taka argumentacja całkowicie do mnie nie przemawia. Myślę, że przynajmniej większość z nas wyzbyła się dziecinnego poglądu o istnieniu jakiejś wyraźnej granicy pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Nasze życie psychiczne jest takim samym wykwitem materii, jak życie psychiczne zwierząt i różni się od niego jedynie w sensie ilościowym. Skoro uznaliśmy makaki za na tyle podobne do nas, że przeprowadzamy na nich terapie eksperymentalne, które potem stosujemy u ludzi, ba, stwierdzamy u nich wyraźne oznaki samoświadomości, to nie bardzo rozumiem, gdzie tu miejsce na pogląd o wyróżnionym miejscu człowieka w naturze. Skrajny redukcjonizm materialistyczny być może odebrał nam godność stworzeń bożych, ale przybliżył nas w zamian do innych stworzeń, których los powinien przestać być nam obojętny.