Postautor: Patrycjusz » 05 lut 2017, 1:20
Wypowiem się bardzo subiektywnie, ale to chyba nie będzie zaskoczeniem. Otóż takie odkrycia oraz ogólna obserwacja kultur prymitywnych mogą wnieść do pesymizmu filozoficznego tyle, że... okaże się on błędny u samych podstaw swoich założeń, czyli okaże się, że oprócz zindustrializowanej, uprzemysłowionej cywilizacji zachodniej nikogo on nie dotyczy. Jakoś postaw stricte pesymistycznych nie reprezentują przedstawiciele innych kultur, niż nasza (chyba, że brak mi wiedzy - wtedy pardon), w dodatku wszystko zaczęło się dość niedawno (pomijam niespójne skoki w bok filozofów starożytnych). Na wschodzie mają swoje postawy buddyjskie jednak im bliżej jest do nihilizmu, co zostało już zauważone w innym temacie.
Musiałoby stać się coś niesamowitego, żebym przestał uważać, że pesymizm to reprezentacja stanu umysłu zmęczonego cywilizacją, znudzonego przesytem bodźców, zestresowanego sztucznymi schematami i wymogami społeczeństwa, zniesmaczonego spostrzeżeniami, na które pozwala mu intelekt, nie mogącego znaleźć żadnego sensu, białego mężczyzny żyjącego na naszych terenach od XIX wieku do teraz. Taka reprezentacja pozwala zauważyć masę "niuansów" dotyczących okrutnej strony rzeczywistości; jednak pogląd, że rzeczywistość zamiast posiadać okrutne strony, ma okrutną naturę, może zagościć tylko w głowie reprezentanta wyżej przeze mnie wymienionego.
Nie bez powodu zakładałem temat o Thoreau, licząc na przychylność forum w zakresie słynnego "powrotu do natury", jednak późniejsze zorientowanie się w traktowaniu natury przez pesymizm (ewolucja jako rzeź, pozyskiwanie pożywienia jako okrucieństwo i morderstwa) pozwoliło mi zrozumieć brak zainteresowania tematem. Otóż nie uważam, że cenne wnioski płynące z obserwacji pesymisty nie dotyczą kogokolwiek - dotyczą również ludu zżytego z naturą. Problem w tym, że... oni tak tego nie postrzegają. Pozostaje więc postawić pytanie: czy jeśli oni o czymś nie wiedzą, to można stwierdzić, że to nie istnieje?
Ogólnie zagadnienie sprowadza się do tego sławnego, przełomowego momentu, kiedy to człowiek z trybu koczowniczego przeszedł w tryb osiadły - nadwyżka dóbr okazała się katalizatorem wszystkiego. Na ile w tym procesie brała udział samoświadomość, mi nie wiadomo. Problem w badaniach etnologicznych polega też na tym, że jesteśmy w stanie zbadać materialne efekty tych przemian, ale nigdy nie dotrzemy do prawdy na temat uformowania się samoświadomości u człowieka, ani tego, jak przebiegał proces jej rozwoju aż do stadium, które osiągnęliśmy teraz. Naczelne to dobry materiał do badań, niestety pomiędzy istniejącymi współcześnie gatunkami a naszym jest ogromna przepaść, a wszystko co było po drodze, wyginęło. To zresztą jednej z kluczowych "argumentów" kreacjonistów - skoro ewolucja, to dlaczego nie ma nic między szympansem a człowiekiem współczesnym? Odpowiedź jest oczywiście prosta - bo reszta z konieczności wyginęła w wyniku rywalizacji, ale trzeba przyznać, że ta ogromna luka sprawia niemałe kłopoty w dotarciu do sedna takich zagadnień, jak np. rozwój samoświadomości.